Witajcie! Nareszcie laptop działa prawidłowo! Co do pytania, kiedy to się dzieje - to zależy od Was. Może to być za pięć lat, osiem, nawet i teraz. Do poprzedniej dedykacji dołączam Dżerr. Miłego czytania ;)
- Synu, usiądź. Chcemy porozmawiać.
- Trzy, dwa, jeden.... ATAK! - usłyszeliśmy, po czym dostaliśmy całą masą śnieżek. Zaczęliśmy uciekać, jednak nie za szybko. Co jakiś czas oberwałem śnieżką. Wreszcie dotarliśmy nad jezioro. Stanęliśmy pod ośnieżonym drzewem.
- Pięknie tu.
- Wiem, dlatego Cię tu przyprowadziłem. Ślicznie ci z tym śniegiem we włosach.
- CO? Jeszcze go mam? - zaczęła wyciągać, a raczej próbowała wyciągać resztki śniegu z włosów. Zaśmiałem się i pomogłem jej. Objąłem ją. Staliśmy w ciszy, patrząc sobie w oczy.
- O czym teraz myślisz?
- O twoich oczach, w których mogłabym utonąć. A ty?
- Zastanawiam się, co taka piękna kobieta we mnie widzi.
- Przystojnego mężczyznę, za którym poszłaby nawet do Hadesu.
- Jak Orfeusz?
- Jak Orfeusz.
Dobra, Percy. Wdech, wydech, wdech, wydech. Chyba już czas. Przenoszę ręce z jej tali. Jedną wkładam do kieszeni w spodniach, a drugą trzymam jej dłoń.
- Annabeth - zaczynam.
- Tak?
- Mam taką ważną sprawę.
- Słucham.
- Od wielu lat jesteś moją dziewczyną i uważam, że nadszedł czas, aby to zmienić.
- Ale jak zmienić? - pyta ze strachem.
- Nie chcę, byś była już moją dziewczyną - widzę strach w jej oczach. Szybko uklęknąłem na jedno kolano - ale pragnę, byś została kimś więcej. Annabeth Chase, najpiękniejsza kobieto na całej Ziemi, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? - wyciągam pierścionek z kieszeni spodni i trzymam przy jej serdecznym palcu.
Przez jej twarz przepływa wiele uczuć. Najpierw strach, później niedowierzanie i radość, która miesza się ze łzami. Bałem się, że powie "nie".
- Percy, ja..... A co na to powie moja matka?
- Dała mi pozwolenie.
- W takim razie nie mogę powiedzieć "nie".
- Czyli? - chcę się upewnić, że dobrze zrozumiałem.
- Perseuszu Jacksonie. Oczywiście, że chcę zostać twoją żoną.
Uśmiechnęła się. Włożyłem pierścionek na jej palec, po czym wstałem. Annabeth nie marnując czasu zaczęła mnie całować. Całowaliśmy się już dzisiaj wiele razy, ale ten był inny. Tak jakby... włożyła w niego wszystkie uczucia. Oparłem ją o pień drzewa. Kiedy się niechętnie od siebie odsunęliśmy zauważyłem, że słońce już zaszło.
- Wracamy?
- Wracamy.
I poszliśmy w kierunku Upper East Side. Cały czas trzymaliśmy się za ręce. W mieszkaniu usłyszałem znajome słowa z filmu "Kevin sam w domu". Ściągnęliśmy płaszcze i skierowaliśmy się do salonu. Ledwie weszliśmy, a już zostaliśmy "zaatakowani".
- Gratuluję, Annabeth. - powiedziały razem Silena i Thalia.
- Ale czego?
Macie jeszcze:
Zrobiłem parę głębokich wdechów i
usiadłem.
- Czy coś się stało?
- Perseuszu, chcę ci powiedzieć, że
wiem o Twoim zamiarze. Widzę, że zależy ci na mojej córce. Nie
byłabym dobrą matką ani boginią mądrości, gdybym nie
powiedziała ci tego: Perseuszu Jacksonie, masz moje pozwolenie.
No dobra, teraz to zdębiałem. Od
kilku tygodni przygotowywałem tę rozmowę. Szykowałem argumenty,
aby dostać pozwolenie od Ateny. A tu bez niczego, bez "rozmowy
kwalifikacyjnej" dostałem.
- O tym, że moje pozwolenie oczywiście
masz od samego początku, nie muszę przypominać?
- Czy to znaczy, że... - chciałem się
upewnić.
- Tak. A teraz lepiej idź – Atena
posłała mi uśmiech, ale nie drwiący. Uśmiech, mówiący "życzę
powodzenia, które tym razem nie będzie potrzebne". Posejdon
zrobił to samo.
- Dziękuję – i wyszedłem.
Zacząłem szukać Annabeth po całym
mieszkaniu. W końcu znalazłem ją w moim pokoju. Patrzyła przez
okno, więc stała do mnie tyłem. Delikatnie objąłem ją w pasie i
złożyłem pocałunek na jej szyi. Chyba zamruczała. Chwilę
staliśmy w ciszy.
- Piękny dzień.
- Jak zawsze, gdy jesteś obok mnie.
Annabeth, mam coś dla Ciebie.
Odwróciła się. Teraz stała przodem
do mnie a ręce opierała o parapet za sobą. Włożyłem rękę do
kieszeni marynarki i wyciągnąłem pakunek, który jej wręczyłem.
- Otwórz – zachęciłem.
Nie musiałem tego dwa razy powtarzać.
Odwiązała prezent i zaniemówiła. Była to broszka w kształcie
sowy.
- Percy, to jest – nie dokończyła.
Wzruszyła się. Delikatnie wziąłem prezent i zapiąłem do jej
sukienki.
- Jest piękna, naprawdę. Dziękuję.
- Nie ma – nie dokończyłem.
Pocałowała mnie najpierw delikatnie. Przyciągnąłem ją tak
blisko, jak tylko potrafiłem. Poczułem, jak kładzie dłonie na
moich barkach. Teraz to ja zacząłem ją coraz mocniej całować.
Zachęcał mnie do tego zapach jej perfum i truskawkowy smak jej ust.
Po kilku minutach odsuwamy się od siebie. Opieram swoje czoło o jej
i kołyszemy się w wolnym tempie. Uśmiecha się do mnie a ja
odwzajemniam to. Patrząc na nią przypominam sobie o rozmowie z
Posejdonem i Ateną.
- Idziemy się przejść? - pytam.
- Z Tobą nawet na koniec świata. Daj
mi chwilkę
Wypuściłem niechętnie panią mojego
serca z objęć. Gdy wyszła z pokoju, włożyłem rękę do kieszeni
spodni. Musiałem się upewnić, że TO tam jest. Uśmiechnąłem
się. Ostatnio robię to bardzo często. Ale nic to. Wyszedłem z
pokoju. Annabeth była już gotowa. Ubrałem czarny płaszcz i
kozaki. Poszedłem jeszcze do salonu:
- Idziemy z Annabeth na spacer.
- Powodzenia – odpowiedzieli wszyscy.
- Idziemy? - zapytałem Ann.
- Oczywiście.
I wyszliśmy trzymając się za ręce.
Szliśmy bardzo powoli. Kierowaliśmy się do Central Parku a
dokładniej to chciałem pójść nad Harlem Meer. Zakochałem się w
tym miejscu od pierwszego wejrzenia. Będąc tam pierwszy raz już
wiedziałem, że to miejsce odegra ważną rolę. Teraz prowadziłem
nad jezioro moją dziewczynę. Wiedziałem, że Annabeth tam jeszcze
nie była. Miałem nadzieję, że jej się spodoba, szczególnie
teraz, gdy widok jest nie z tej ziemi. Po drodze spotkaliśmy bawiące
się dzieci i wnuki moich sąsiadów.
- Patrzcie! To Pan Percy!
- Idzie ze swoją żoną! - zaśmialiśmy
się na te słowa.
- Annabeth, od kiedy jesteś moją
żoną?
- A byłam w ogóle kiedyś Twoją
narzeczoną?
Będziesz już za niedługo -
pomyślałem
- Chyba musiałem być bardzo
wstawiony, bo nie pamiętam ani zaręczyn, ani ślubu, ani nocy
poślubnej. A to ostatnie chyba powinnam pamiętać?
Zaśmiała się.
- Ja również musiałam być bardzo
"zmęczona", bo też nic nie pamiętam.
Chciałem coś powiedzieć, ale dostałem śnieżką w głowę.
Annabeth zaczęła się śmiać, ale po chwili również dostała
kulką śniegu. Teraz ja zacząłem się śmiać.- Trzy, dwa, jeden.... ATAK! - usłyszeliśmy, po czym dostaliśmy całą masą śnieżek. Zaczęliśmy uciekać, jednak nie za szybko. Co jakiś czas oberwałem śnieżką. Wreszcie dotarliśmy nad jezioro. Stanęliśmy pod ośnieżonym drzewem.
- Pięknie tu.
- Wiem, dlatego Cię tu przyprowadziłem. Ślicznie ci z tym śniegiem we włosach.
- CO? Jeszcze go mam? - zaczęła wyciągać, a raczej próbowała wyciągać resztki śniegu z włosów. Zaśmiałem się i pomogłem jej. Objąłem ją. Staliśmy w ciszy, patrząc sobie w oczy.
- O czym teraz myślisz?
- O twoich oczach, w których mogłabym utonąć. A ty?
- Zastanawiam się, co taka piękna kobieta we mnie widzi.
- Przystojnego mężczyznę, za którym poszłaby nawet do Hadesu.
- Jak Orfeusz?
- Jak Orfeusz.
Dobra, Percy. Wdech, wydech, wdech, wydech. Chyba już czas. Przenoszę ręce z jej tali. Jedną wkładam do kieszeni w spodniach, a drugą trzymam jej dłoń.
- Annabeth - zaczynam.
- Tak?
- Mam taką ważną sprawę.
- Słucham.
- Od wielu lat jesteś moją dziewczyną i uważam, że nadszedł czas, aby to zmienić.
- Ale jak zmienić? - pyta ze strachem.
- Nie chcę, byś była już moją dziewczyną - widzę strach w jej oczach. Szybko uklęknąłem na jedno kolano - ale pragnę, byś została kimś więcej. Annabeth Chase, najpiękniejsza kobieto na całej Ziemi, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? - wyciągam pierścionek z kieszeni spodni i trzymam przy jej serdecznym palcu.
Przez jej twarz przepływa wiele uczuć. Najpierw strach, później niedowierzanie i radość, która miesza się ze łzami. Bałem się, że powie "nie".
- Percy, ja..... A co na to powie moja matka?
- Dała mi pozwolenie.
- W takim razie nie mogę powiedzieć "nie".
- Czyli? - chcę się upewnić, że dobrze zrozumiałem.
- Perseuszu Jacksonie. Oczywiście, że chcę zostać twoją żoną.
Uśmiechnęła się. Włożyłem pierścionek na jej palec, po czym wstałem. Annabeth nie marnując czasu zaczęła mnie całować. Całowaliśmy się już dzisiaj wiele razy, ale ten był inny. Tak jakby... włożyła w niego wszystkie uczucia. Oparłem ją o pień drzewa. Kiedy się niechętnie od siebie odsunęliśmy zauważyłem, że słońce już zaszło.
- Wracamy?
- Wracamy.
I poszliśmy w kierunku Upper East Side. Cały czas trzymaliśmy się za ręce. W mieszkaniu usłyszałem znajome słowa z filmu "Kevin sam w domu". Ściągnęliśmy płaszcze i skierowaliśmy się do salonu. Ledwie weszliśmy, a już zostaliśmy "zaatakowani".
- Gratuluję, Annabeth. - powiedziały razem Silena i Thalia.
- Ale czego?
- No jak to czego. Zaręczyn –
dopowiedział Charles.
- Jupi! Będę miała ciocie, będę
miała ciocię – zaczęła wołać Allie.
- Percy, czy... - pytanie mojej
narzeczonej (ach, jak to pięknie brzmi ) zostało zagłuszone przez
jedno słowo, które wołali wszyscy w salonie:
- Gorzko, gorzko......
No dobra. Całowałem Annabeth wiele
razy, ale nigdy przy tylu ludziach. Mimo, że była to moja rodzina
to byłem trochę skrępowany. Po wyrazie twarzy córki Ateny
wywnioskowałem, że czuje to samo. Nim zdążyłem pomyśleć, co
zrobić, moje usta dotykały jej. Był to krótki pocałunek.
Spojrzałem na Atenę, a ta się... uśmiechała. Chcieliśmy usiąść,
ale nie było to nam jeszcze dane.
- Bis, bis, bis – krzyczeli tym
razem.
Westchnąłem lekko, ale nie
protestowałem. Spojrzałem w stronę Ateny, a ta gestem pokazała,
że nie będzie długo czekać. Tym razem całowałem się z Ann
jakieś... 10 minut. Ledwo do mnie docierało, że pozostali bili nam
brawa.
- Wystarczy? - zapytałem wszystkich.
- No nie wiemy – odpowiedzieli...
wiecie kto? Posejdon i Atena. Spojrzałem na nich zdziwiony i to
bardzo. Po ojcu mogłem się spodziewać tego zdania, ale po Atenie?
Nigdy!
- No, truskaweczki. Teraz kolej na Was
– powiedziała z uśmieszkiem córka Zeusa.
- Ale na co? - zapytaliśmy
jednocześnie.
Thalia nic nie odpowiedziała.
Spojrzała najpierw na Beckendorfów (zapomniałem powiedzieć, że
są małżeństwem od trzech lat), później na Allie a na końcu na
nas.
- Jeśli tak kochasz dzieci, to trzeba
było znaleźć sobie faceta i poprosić go o ... - Ann przerwała
widząc jej wzrok mówiący "jeszcze jedno słowo, a Percy
zostanie przedwcześnie wdowcem".
Uśmiechnąłem się i usiadłem na sofie z Annabeth na kolanach.
Oglądaliśmy wiele filmów. Przyznam się, że trudno mi było
skupić się na nich, gdy przy mnie siedziała Ann. Od oglądania
filmów wolałem bawić się jej włosami a szczególnie pasemkiem,
który był pamiątką po trzymaniu nieboskłonu.
- No, trzeba się zbierać. Nie
będziemy przeszkadzać państwu. Annabeth, ubieraj się. Odeślę
cię do domu.
- Mamo, muszę?
- Ta..
- Ja nie widzę problemu, żeby
została. W moim pokoju jest dużo miejsca – powiedziałem nie za
głośno, przerywając Atenie. Ledwo skończyłem to zdanie, a
wszyscy się na mnie dziwnie popatrzyli. Dopiero po trzech sekundach
zrozumiałem, że zabrzmiało to trochę dziwnie. Natychmiast
podniosłem ręce do góry i spoglądając na Atenę powiedziałem:
- Oczywiście nie dotknę Annabeth tam,
gdzie nie powinienem – sprostowałem. Posejdon patrzył na mnie z
podniesioną brwią i uśmiechem, który mówił "już ci
uwierzę. Ja tam wiem, co byś chciał".
- No dobrze.
Annabeth, możesz zostać. Ale jeżeli Percy nie będzie trzymał rąk
z dala od Ciebie, to nie licz na szczęśliwy koniec.
- Nawet przytulać nie mogę? -
zapytałem.
- Możesz. Dobrze wiesz, co mam na
myśli.
Zaśmiałem się. Pożegnaliśmy
wszystkich, po czym poszliśmy do mojego pokoju.
- Chcesz jakąś bluzę? -
zaproponowałem.
- Nie, dzięki. Poradzę sobie.
Rozepnij mi, proszę, zamek z tyłu.
- Z wielką chęcią.
Po chwili Ann leżała już w łóżku
w samej bieliźnie.
- Długo mam na Ciebie czekać, Percy?
- Tak śpisz? - zapytałem,
jednocześnie ściągając garnitur.
- A co? Nie podoba ci się?
- Podoba, tylko mamy mały problem.
Uniosła brwi w pytaniu "a
jakiż to problem jest". Uśmiechnąłem się.
- Teraz trudno mi będzie trzymać ręce
z dala od Ciebie.
- Poradzimy sobie. A teraz wskakuj tu –
pokazała miejsce obok siebie.
- Już, znajdę tylko jakieś spo... -
nagle poczułem, że coś (albo raczej ktoś) ciągnie mnie z tyłu.
Upadłem na łóżko i nim zdążyłem wstać, Ann przytuliła się
do mnie. Objąłem ją w pasie i pocałowałem w czoło.
- Wiesz, że dałaś mi najwspanialszy
prezent?
- Ja Tobie? Raczej odwrotnie.
Zaśmiałem się. Pocałowała mnie
przelotnie w usta, po czym wtuliła się w mój tors.
- Dobranoc, glonomóźdźku.
- Dobranoc, mądralińska.
Zasnąłem.
* * *
Stałem na werandzie jakiegoś domku.
Nie wiedziałem, gdzie jestem. Nigdy nie widziałem tego miejsca. Po
chwili tyłem na podjazd wjeżdża czarne volvo S80 drugiej
generacji. Drzwi się otwierają i wychodzi mężczyzna. Dobrze
zbudowany, wysoki o czarnych włosach. Odwraca się. Na bogów!
Przecież to ja! Osłupiałem. Tymczasem ja przebiegł przeze mnie i
pomyślał "mam nadzieję, że nie będzie zła". Trochę
to dziwne. Byłem jako obserwator a jednocześnie słyszałem myśli
mnie ze snu. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli będę opowiadał
jako "ja" ze snu. Tak więc wbiegłem na werandę i
otworzyłem drzwi. Byłem zdziwiony, że nie zamknęła drzwi.
Wszedłem.
- Już jestem! - zawołałem, ale nikt
mi nie odpowiedział. Ściągnąłem płaszcz i zostałem w niebieskim
swetrze. Przeszedłem do kuchni. Tam na stoliku leżała karteczka z
wiadomością:
"Jesteśmy w
ogrodzie"
Uśmiechnąłem się. Szybko
przybiegłem na dwór. Zauważyłem pod drzewem moją kochaną
Annabeth. Zacząłem się skradać. Objąłem ją w pasie i chciałem
pocałować, ale ta odwróciła się tak szybko, że zamiast trafić
w usta, dałem jej całusa w policzek (od autorki – niebieskie
napisy to wtrącenia Percy'ego tego żywego, czyli nie ze snu).
Stałem za nimi zdziwiony. Jeśli Annabeth
mogła się zmienić, to tylko w jednym kierunku. Jednym słowem –
wypiękniała. Miała na sobie niebieskie spodnie, różową kurtkę
i czerwony szalik.
- Hej. Od kiedy tak się witamy?
- Na całusa trzeba sobie zasłużyć.
- A mogę teraz dostać?
- Nie. - zaśmiała się.
Chciałem odpowiedzieć, ale usłyszałem
milutki głosik.
- Tatuś! Tatuś!
Odwróciłem się. Biegła
do mnie dwu, może trzyletnia dziewczynka o blond włosach i
zielonych oczach.
- Cześć Darcy. - kucnąłem przed
nią.
- Podoba ci sie balwaniek, któlego
ulepilam lazem z mamusią?
Spojrzałem na niego. Na pierwszy rzut
oka można było zauważyć, że jego proporcje są idealne. No tak!
W końcu to dzieło córki Ateny i wnuczki bogini.
- Jest piękny.
- A chceś ziobacić hipokampa ze
śniegu?
Zaśmiałem się. Pocałowałem ją w
czoło.
- Z chęcią zobaczę.
I pobiegła. Stanąłem obok Annabeth.
Złapałem jej dłoń.
- Widać, że to twoja córka.
- A po czym to widać?
- Kocha przebywać przy wodzie i kocha śnieg.
Jakbyś widział, jakie morskie stworzenia lepiła. Od razu potrafiła
je nazwać! Bez mojej pomocy!
- Przecież to też twoja córka.
Uśmiechnęła się.
- Percy.
- Tak?
- Dlaczego tak późno wróciłeś z
pracy?
Spojrzałem na nią. Wiedziałem, o
czym myślała. Objąłem ją w pasie.
- Rozmawiałem z szefem.
- W jakim celu?
- Musiałem wypisać papiery dotyczące
urlopu. Dał mi wolne do połowy stycznia. Na dodatek skrócił mi
czas pracy o godzinę. Powiedziałem, że nie chcę przegapić, jak
moja córka dorasta. Zrozumiał mnie. Też kiedyś miał prawie
trzyletnie dziecko.
Pocałowała mnie w usta. Spojrzałem na nią
zdziwiony.
- Teraz zasłużyłeś na całusa –
uśmiechnęła się i znów jej usta dotknęły moich. Całowalibyśmy się długo,
gdybyśmy nie dostali śnieżkami. Odsunęliśmy się od siebie.
- Ej, a to za co?
- Za żywota – usłyszałem głos
należący do Posejdona.
Odwróciłem się. Obok hipokampa,
kilka metrów przed nami stała Darcy razem z Ateną i Posejdonem.
Uśmiechnąłem się.
- Witajcie. Zapraszam do domu.
Weszliśmy wszyscy do salonu.
- Napijecie się czegoś? Herbaty, kawy,
grzańca.
- Ja poproszę grzańca.
- Ja również. Hm, Percy, może lepiej
nie dawaj swojemu ojcu nic alkoholowego.
- A to dlaczego? - zapytała Annabeth.
- Pamiętasz wasze wesele? - Wesele?
Czyli Annabeth to moja żona? Jesteśmy małżeństwem? Ale od kiedy?
- Oczywiście, że pamiętam. To był
jeden z najpiękniejszych dni.
- No więc, musiałam odprowadzić
Posejdona do swojego pałacu, bo był bardzo "zmęczony".
Gdy wracaliśmy, zaczął wołać do mnie "żonko
moja kochana? A gdzież to nam się śpieszy? Możemy zostać tutaj.
Nikt nas nie widzi" i zaczął się do mnie dobierać.
- Aha! To dlatego następnego dnia
wszystko mnie bolało, a w szczególności jedno miejsce.
- Musiałam się jakoś bronić przed
wstawionym bogiem mórz.
- Ale, Ateno, nie jesteś na mnie zła?
- Wtedy byłam. Teraz powracam do tego
ze śmiechem. Ale nie po to tu przyszliśmy.
- Nie? A po co, jeśli można wiedzieć
– zapytałem.
- Wiemy, że spędzacie ze sobą mało
czasu. A z tego co wiemy, to Charles i Silena robią Sylwestra i Was
zaprosili, prawda?
- No tak, ale skąd to wiecie? -
zapytała Annabeth.
- Zaraz odpowiem ci na pytanie. Ale
wracając do tematu. Razem z Posejdonem i resztą bogów
postanowiliśmy, że zabierzemy Darcy na Olimp. Nie będzie sama.
Afrodyta i Hefajstos przyprowadzą Allie i Paula. Więc jak?
Spojrzałem na Annabeth. Skinęła
głową, zgadzała się.
- Darcy, chcesz iść z babcią i
dziadkiem? Spotkasz Allie i Paula.
- TAK!
- No dobrze, poczekajcie. Dam wam
grzańca i pójdę ubrać Darcy.
Nie czekając na odpowiedź wyszedłem.
Po dwóch minutach wino było gotowe. Podałem je Atenie i Posejdonowi,
po czym poszedłem z Darcy do jej pokoju.
- Moge ublać siukienke?
- Oczywiście. A jaką chcesz?
Podbiegła do szafy. Otworzyłem ją a
dziewczynka dotknęła jakiegoś materiału.
- Chcie tą.
Wyciągnąłem ją. Była
to niebieska sukienka z krótkim rękawem. Pomogłem
ją ubrać. Założyłem jej niebieskie półbuty. Z kieszeni
wyciągnąłem niebieskie kolczyki w kształcie łezki. Założyłem
je mojej córeczce i zeszliśmy na dół.
Od razu pobiegła do Annabeth.
- Kochanie, jak pięknie wyglądasz. A
skąd masz takie kolczyki?
- Tatuś mi dal.
- A podziękowałaś?
Podbiegła do mnie i przytuliła.
Wyszeptała "dziękuję" po czym usiadła na kolanach
mojego ojca.
- To co, idziemy?
- Tak, idziemy. Pa mamo, pa tato.
- Do zobaczenia.
I zniknęli. Spoglądam na Annabeth i
uśmiecham się chytrze. Spogląda na mnie i całuje delikatnie.
- Percy, musimy się zbierać.
- Już?
- Tak, chciałabym się przejść do
Sileny spacerkiem.
- No dobrze. Chodź.
Chciała wstać, ale byłem szybszy.
Wziąłem ją na ręce i pobiegłem do sypialni. Dopiero tam ją
postawiłem. Wyciągnęła z szafki bieliznę i poszła do łazienki.
Spojrzałem na siebie. Hm, co by tu ubrać. Otworzyłem szafę i
wyciągnąłem czarne dżinsy, granatową koszulę na guziki i
marynarkę. Ściągałem sweter i koszulę, gdy usłyszałem głos
Ann:
- Aż trudno uwierzyć. Minęło tyle
lat, a mnie ciągle kręci twoja klata.
Zaśmiałem się. Chwilę później
koszula dołączyła do swetra na łóżku. Podszedłem do niej. Stała
w szarym szlafroku przodem do lustra. Objąłem ją w pasie.
- To chyba dobrze – wyszeptałem.
- Hmm. Percy, w czym mogę iść?
- Wiesz, jeśli o mnie chodzi –
zacząłem bawić się paskiem z jej "ubrania" – to
możesz iść ubrana jedynie w to – powiedziałem, jednocześnie
ściągając z niej szlafrok. Odwróciła się do mnie przodem.
- A ja wolę to zostawić takie widoki
tylko dla mojego męża.
- Mmm – zamruczałem. Pocałowałem
ją w czoło. Podszedłem do szafy i wyciągnąłem z niej małą
czarną. Spojrzała na mnie dziwnie.
- Percy, ale skąd ona się tu wzięła?
- Wisi tu od wczoraj.
- No to ubiorę ją. A ty idź w tym
czasie wziąć prysznic.
- No dobrze.
Po kilku minutach bylem już gotowy.
Ubrałem to, co przyszykowałem. Spojrzałem na Annabeth. Stała
przed lustrem i robiła makijaż. Wyglądała
pięknie w tej sukience, która odkrywała całe jej plecy.
Wyciągnąłem z jednego pudełka
broszkę w kształcie sowy i, gdy podeszła do mnie, przypiąłem ją
do sukienki. Z marynarki wyciągnąłem pudełko z czarnymi kolczykami kształcie piór i założyłem je Ann. Uśmiechnęła się.
- Chodź, idziemy już.
Ubraliśmy płaszcze, buty i wyszliśmy
z mieszkania. Słońce już zaszło.
- Percy, mogę cię o coś zapytać?
- Jasne.
- Czy ty mnie jeszcze kochasz?
Zdziwiło mnie to pytanie stanąłem w
miejscu, złapałem dłoń Annabeth i spojrzałem jej w oczy.
- Oczywiście, że cię kocham. Daj mi
na chwilę twój pierścionek. - podała mi go. Trzymałem go w taki
sposób, że światło padało na wyryty napis: "now &
forever" – widzisz ten
napis? Będę cię kochał teraz i zawsze. - włożyłem jej go na
palec.
- Wiesz, to jest ostatni Sylwester w
takim składzie.
- Co masz na myśli?
- Byłam wczoraj u Ameli. Powiedziała,
że jestem w drugim miesiącu ciąży.
Spojrzałem na nią. Wziąłem ją na
ręce i zacząłem się z nią obracać. Postawiłem ją i
wyszeptałem:
- To wspaniale. Cieszysz się?
- Oczywiście.
- Ann, dlaczego nie powiedziałaś mi
tego wczoraj?
- Wróciłeś zmęczony a chciałam,
żebyś się wyspał.
- Mimo to, mogłaś mi powiedzieć.
Zaśmiała się. Poszliśmy dalej. Gdy
doszliśmy do mieszkania Beckendorfów, zegar wybijał godzinę
20:30.
- O! Nasze truskaweczki! Wchodźcie,
Annabeth, kochana, wyglądasz kwitnąco! - zawołała Silena.
- A jak się czujesz? Siemasz Percy.
- Hejka, dziękuję Sileno.
- Cześć. Charles, ty też wiedziałeś
o ciąży Ann przede mną?
- No tak się jakoś złożyło.
Weszliśmy do mieszkania. Długo,
prawie do dwudziestej trzeciej rozmawialiśmy, wspominaliśmy dawne
czasy i piliśmy wino. Później graliśmy w "szczerość czy
odwaga". Dostałem wiele pytań i zadań tak, jak pozostali.
Ostatnie pytanie zadał mi Charles.
- Percy, szczerość, czy odwaga?
- Szczerość.
- Czy jesteś zazdrosny o Annabeth?
Zaśmiałem się.
- Oczywiście, że jestem. Przecież to
piękna kobieta i nie tylko ja się za nią oglądam. Jasne, że się
denerwuję, gdy ktoś "przypadkiem"zerknie w jej dekolt,
ale to nie powód do kłótni.
- Naprawdę, Percy, jesteś o mnie
zazdrosny?
- Naprawdę.
Przytuliła mnie. Spojrzałem na
zegarek – o bogowie! Już za minutę nowy rok!
- Charles, szampan jest w lodówce?
- Tak a co? - spojrzał na zegarek –
O bogowie! Już po niego biegnę.
Przybiegł chyba w ciągu pięciu sekund, po czym nalał każdemu z nas. Wyszliśmy na balkon. W
jednej ręce trzymałem lampkę z szampanem, a drugą obejmowałem
Annabeth. Zaczęliśmy odliczać:
- Dziesięć, dziewięć, osiem...
- Kocham Cię, Annabeth –
wyszeptałem, po czym pocałowałem. Było to najlepsze pożegnanie
starego roku i rozpoczęcie nowego. Oderwaliśmy się od siebie
dopiero po pół minucie. Złożyliśmy sobie życzenia i sącząc
szampana oglądaliśmy sztuczne ognie. Przez następną godzinę
tańczyliśmy do muzyki puszczanej w telewizji. Zmęczony usiadłem
na sofie. Po chwili dołączyła do mnie Annabeth.
- Idziemy już? - wyszeptała
uwodzicielsko. Spojrzałem na nią.
- Jeśli chcesz.
- Chcę teraz być tylko z Tobą.
- Charles, Silena, dziękujemy za
zaproszenie. My już pójdziemy, do zobaczenia.
- Dzięki, że przyszliście. Na razie.
Wyszliśmy. Tym razem dotarliśmy
bardzo szybko do naszego domu. Ledwo ściągnąłem płaszcz i buty a
już byłem całowany. Nie wiem, jakim cudem, ale dotarliśmy do
sypialni. Delikatnie położyłem Ann na łóżku, po czym
kontynuowałem pocałunek. Zaczęła ściągać moje ubrania a ja
odwdzięczyłem się tym samym. Mimo, że byłem
to ja i Annabeth, to czułem się jak intruz, że nie powinno mnie tu
być. Po chwili obraz zaczął zasłaniać się mgłą. Usłyszałem
jeszcze głos jakiejś bogini:
- Taki mały
prezent ode mnie dla mojego ulubionego herosa. To twoja przyszłość,
Perseuszu. Nieważne, co zrobisz i tak to się stanie. - od razu
poznałem ten głos. To była Afrodyta.
* * *
Otworzyłem oczy. Annabeth już nie
spała, tylko spoglądała na mnie. Pocałowałem ją w policzek.
- Jak się spało?
- Przy Tobie? Cudownie. Miałem piękny
sen.
- Zauważyłam. Opowiesz mi jaki?
Zaśmiałem się.
- Nie. Powiem ci w przyszłości.
- Percy, czy to wczoraj, to było
naprawdę, czy mi się śniło?
- A jakbyś chciała?
- Żeby to była prawda.
- Podaj mi swoją prawą dłoń. -
podała. Ściągnąłem pierścionek i pokazałem jej. - I jak? Teraz
już wiesz?
- Oczywiście. Dziękuję ci. -
pocałowała mnie namiętnie, a ja oddałem jej, wkładając w
pocałunek wszystkie moje uczucia.
* * *
Kilka lat później prezent się
spełnił (czy tylko mi się wydaje, że to trochę dziwnie brzmi?).
W lutym minęła rocznica zawarcia naszego małżeństwa. Mamy małą
córeczkę, Darcy. Po drodze zostałem bratem i wujkiem dwa razy - Silena urodziła syna, a Kaliana córeczkę. Tyson chyba również zostanie ojcem, ale nie jestem tego pewien na 100%. A co robię teraz? Jest lipiec. Od jakichś dziesięciu minut
siedzę z dziewczynką na kolanach przed salą porodową. Moja żona
męczy się za drzwiami.
- Tatusiu? Nie jeśteś poddenelwowany?
- Ja? Nie. Byłem nerwowy, gdy mama
rodziła Ciebie. Teraz już nie.
Wyszła pielęgniarka. Powiedziała, że
możemy wejść do Annabeth. Podziękowałem jej i weszliśmy.
- I jak się czuje moja dzielna żona?
- Świetnie.
Właśnie weszła pielęgniarka z
dzieckiem w rękach. Podała go Annabeth. Był to chłopczyk.
Usiadłem obok mojej żony i patrzyłem na syna.
- Supel! Mam blaciska!
- Gratulujemy Wam. Ateno! Właśnie
zostaliśmy po raz drugi dziadkami!
- Ach, jak pięknie. Zawsze o tym
marzyłam.
Uśmiechnęła się do nas, a my
odwzajemniliśmy uśmiech. Pocałowałem Ann w czoło i wyszeptałem:
- Śliczny. Teraz to będzie twoja mała
kopia.
Zaśmiała się.
- A jak dacie mu na imię? - zapytała
Atena.
Spojrzałem na Annabeth. Nie miałem
pojęcia.
- Luke? - powiedziała nieśmiało
Darcy.
Wszyscy spojrzeliśmy na nią. Luke.
Osoba, która zrobiła wiele złego. Ale uśmiechnąłem się.
- Niech będzie Luke.
- Percy, jesteś pewien? - spytali
wszyscy.
- Tak. Przyszedł czas, by to imię nie
sprawiało nam więcej bólu. Teraz, gdy będę myślał "Luke",
to będę myślał o moi synu.
- Tak więc niech będzie. Czyli masz
dzieci, które nazywają się Luke...
- Michael – powiedziała Annabeth.
- Luke Michael Jackson oraz Darcy
Rachel Jackson.
- Dokładnie. - przytuliłem Ann, Luka
i Darcy – nareszcie jesteśmy pełną rodziną.
To na tyle. I jak. Spodziewaliście
się czegoś takiego? Widzieliście? Osiem stron Worda. Właśnie
ustanowiłam swój rekord!
Pozdrawiam.
Wasza Rasmuska.
Ps.:
1. Pierścionek.
2. Obrazek, który narysowała moja koleżanka.
3. Broszkę.