Witam wszystkich ponownie w tym dniu. Pierwotnie
poniższy post miał się pojawić za tydzień. Dlaczego więc jest
dzisiaj? Ponieważ uległam koleżance. Pozwólcie, że pierwszy
rozdział dedykuje właśnie jej - A.D. Miłego czytania
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Nareszcie po wojnie. Siedzę nad
jeziorem razem z moją wieloletnią przyjaciółką Annabeth i
wspominam moich przyjaciół, którzy zginęli w wojnie. Silena,
Charles, Michael.... to tylko niektórzy z poległych. Jakże brakuje
mi pierwszej dwójki osób. Nagle słyszę głos przyjaciela:
- Siemasz Percy. Wszystkiego
najlepszego!
- Dzięki Nico za pamięć.
- Nie ma za co. A teraz chodź ze
mną. Ty, Annabeth, też możesz.
- Ale o co chodzi?
- Odrzuciłeś prezent od bogów,
czyż nie?
- To tak, ale skąd o tym wiesz?
- Nieważne. Porozmawiałem z ojcem
oraz z pozostałymi bogami i... a zresztą sam zobaczysz. Chodźcie.
I poszliśmy. Stanęliśmy dopiero
przy Pięści Zeusa.
- A teraz, Percy, czas na prezent
urodzinowy od wszystkich bogów. Odwróć się.
Zrobiłem, jak mi kazał. Szeroko
otwarłem usta chyba z szoku. Przed nami stali..... Charles
Beckendorf i jego dziewczyna Silena
Beauregard. Uściskałem ich z taką samą radością, z jaką Pani
O'Leary wita się ze mną.
- Dzięki, Nico.
Nie wiem, co powiedzieć.
- Może lepiej
chodźmy na kolację – zaproponował Beckendorf.
- To ja może
zostanę tutaj – ze smutkiem odpowiedziała Silena.
- Sileno, dla
nas nie jesteś szpiegiem. Dla wszystkich jesteś bohaterką i
przyjaciółką – uśmiechnąłem się.
- I moją
dziewczyną, nie zapominaj o tym – przypomniał syn Hefajstosa.
- No dobra,
chodźmy.
I
ruszyliśmy. Myślałem, że już wszystko będzie dobrze. Mój
spokój trwał z pół godziny. Tyle trwało nam dojście do
pawilonu jadalnego. Gdy weszliśmy wszyscy wstali od stołów i
gapili się na nowych (albo starych) obozowiczów. Pierwsza
otrząsnęła się Clarisse, która.......... przytuliła Silenę.
Ok. Co się z nią stało? Po córce Aresa wszyscy rzucili się na
dwójkę herosów. Pewnie by ich udusili ze szczęścia, gdyby nie
Chejron oznajmiający, że czas na kolację. Wszyscy rozeszli się,
ale dalej byli głośno. Uśmiechnąłem się do siebie i usiadłem
przy stoliku Posejdona. Zjadłem część swojej porcji a z resztą
podszedłem do trójnogu. Właśnie składałem mojemu ojcu
ofiarę, gdy poczułem drżenie ziemi. Najpierw delikatne, ale potem
tak wielkie, że każdy – nawet Chejron i pan D. - upadł. Nagle w
ziemi pojawiła się szczelina, która z każdą chwilą się
powiększała. Wyskoczyły z niej dwie empuzy i całe stado ptaków
symfalijskich. Od razu zaczęła się walka na całego. Dzieci
Apollina wypuszczały strzały jedna za drugą. Empuzy były zajęte
obroną przed strzałami Chejrona. Spojrzałem na Annabeth.
Kiwnęliśmy do siebie głową. Dziewczyna założyła swoją czapkę
i natarła na pierwszą z empuz. Ja zająłem się drugą. Gdy ją
pokonałem usłyszałem jeden z najokropniejszych głosów – krzyk
Annabeth. Niewiele myśląc ruszyłem na pierwszą empuzę. Po
jakichś 2 minutach rozsypała się. Ptaki też już odleciały
wgłąb Hadesu. Spojrzałem na ziemię. O bogowie. Przede mną
leżała nieprzytomna i ranna dziewczyna. Wziąłem ją na ręce.
Chejron też ją zauważył. Wziął nas na swój grzbiet i
pogalopowaliśmy do Wielkiego Domu. Położyłem ją w części
szpitalnej i dałem ambrozji oraz nektaru. Zacząłem modlić się do
bogów – w szczególności do Posejdona i Ateny. Nagle poczułem
na swoim ramieniu rękę i usłyszałem spokojny głos:
- Nie martw się Percy. Wyjdzie z
tego. To dzielna dziewczyna.
- Wiem Chejronie. Czy mogę zostać
przy niej na noc?
- Możesz.
- I odszedł. Przez całą noc
siedziałem przy Annabeth i trzymałem jej dłoń. Około północy
zaczęła mówić przez sen:
- Nie... zostaw go. Co ty robisz. Ja
go kocham. Kocham Percy'ego.
Moje serce przyśpieszyło do 300
uderzeń na minutę. Czy ja się nie przesłyszałem? Czy na pewno
Annabeth powiedziała, że mnie kocha?